środa, 26 lutego 2014

zupa z ciecierzycą i jarmużem

Przedwiośnie to trudna pora dla eco maniaków, bo niewiele jest sezonowych owoców i warzyw w ofercie. Tak więc trzeba się trochę namęczyć i poszukać przepisów na nowe dania z dostępnych produktów. 

Dlaczego warto jeść sezonowe produkty?

Po pierwsze  - koszty. Importowane owoce i warzywa bio są zwykle znacznie droższe od lokalnie dostępnych. To ważne jeśli staramy się jeść organik.

Po drugie - smak. Wiem, że jedzenie ziemniaków i marchewek zimą i wczesną wiosną to nie jest szczyt marzeń, ale z drugiej strony wszyscy narzekają na importowane pomidory czy truskawki (ekstremalny przykład bo rzeczywiście są całkowicie pozbawione smaku). Wracając jeszcze do pomidorów, nasze sezonowe mają szansę całkowicie dojrzeć w letnim słońcu i dlatego są tak smaczne. Niestety te importowane muszą być zerwane zanim dojrzeją i przechowywane w niskich temperaturach, aby przetrwać długą drogę z plantacji na stół. Skoro w pełni nie dojrzewają, nie osiągają też pełni smaku. Takie mało aromatyczne warzywa i owoce, chociaż kuszą wyglądem, często są więc rozczarowaniem dla kubków smakowych. I niestety trochę to zniechęca do warzyw i owoców zimą.

Po trzecie - różnorodność. Jeśli w naszej diecie stawiamy na sezonowość, w ciągu roku mamy całą różnorodność produktów i składników odżywczych. Tego potrzebuje nasz organizm. Na przykład wiele letnich owoców ma właściwości wychładzające. Jak myślicie, dlaczego? Natomiast z zimowych warzyw bulwiastych najprościej przygotować rozgrzewającą i sycącą zupę, czyli to, czego nasze zmarznięte ciała potrzebują przy niskich temperaturach. Sama próbowałam diety raw w środku zimy i po kilku dniach gotowana soczewica śniła mi się po nocach. Więc coś chyba jest na rzeczy z tą sezonowością i dostosowaniem diety do klimatu.

Kolejny argument, dla wielu pewnie nie istotny, ale i tak wspomnę. Otóż kupując produkty sezonowe, wspieramy lokalnych bio rolników. A to nam, świadomym konsumentom, powinno najbardziej zależeć, żeby rolnikom opłacało się prowadzić i rozwijać ich eko działalność. Wiadomo, im większe zainteresowanie, tym większa konkurencyjność na rynku, również cenowa. I znów wracamy do punktu pierwszego. Że już nie wspomnę faktu dodatkowego zanieczyszczania środowiska przez transport; a nie wspomnę, bo powiedzą że zwariowała i może powinna zacząć jeździć rowerem do pracy codziennie 20 kilometrów i z powrotem.

Koniec argumentów. Chociaż zapraszam do podania kolejnych w komentarzach.


I jeszcze jedno pytanie, czy da radę jeść sezonowe produkty na 100%? Może i się da, ale ja chyba nie jestem jeszcze wystarczająco zaawansowanym-wtajemniczonym eko freakiem. Jednak nawet nie jedząc całkowicie sezonowo, można wybrać te produkty, które są w sezonie najbliżej nas. Na przykład latem cytrusy sprowadzane są do nas aż z półkuli południowej, są przedwcześnie zrywane i konserwowane chemicznie, żeby przetrwały długi transport. Cytrusy warto jeść zimą, ponieważ wtedy pokonują krótszą drogę z Hiszpanii czy Włoch. Sezon na cytrusy trwa tu do wczesnej wiosny. Mamy więc szanse, że w tym czasie owoce będą słodsze i smaczniejsze. Co nie znaczy, że na pewno tak będzie zważywszy na przemysłowe metody uprawy i konserwacji. Poza tym, transport przekłada się na cenę i zimą cytrusy będą tańsze niż latem.

Ooostatnie pytanie, co z warzywami i owocami, które latem mrozimy? Przecież nie są odpowiednie na zimową porę. Słuszny argument. Na szczęście dzięki odpowiednim przyprawom możemy zmienić trochę właściwości żywności. Ja dodaję rozgrzewające przyprawy, cynamon, imbir, chilli.. Ostatnio gdzieś czytałam, że głębokie mrożenie warzyw może być lepsze niż tradycyjne przechowywanie np. marchewki czy dyni. Warzywa i owoce po zerwaniu z każdym dniem tracą wartości odżywcze i mimo, że są dostępne, nie mają już tych właściwości co świeże. Ale to temat na oddzielny wpis.


A więc zgodnie z duchem sezonowości, dziś na obiad pachnąca przyprawami, sycąca i beztłuszczowa zupa, idealna na zimowy obiad. Skład bardzo prosty, co akurat na plus. Zaczynam coraz bardziej skłaniać się w kierunku mało składnikowych dań. Prosty smak, łatwiejsze trawienie i przyswajanie. O tym też może napiszę innym razem.

wegańska zupa

Składniki na 6-8 dużych porcji:

- 1 mała cebula
- 3 ząbki czosnku
- 1,5 litra bulionu warzywnego
- 500g ziemniaków (obrane i pokrojone w kostkę)
- 450g ciecierzycy (namoczonej i ugotowanej lub z puszki)
- 400g jarmużu (lub 200g szpinaku i 200g jarmużu albo sam szpinak)
- 2 łyżeczki kminu rzymskiego
- 2 łyżeczki kolendry
- opcjonalnie 1 łyżka tahiny
- chilli w proszku
- sól i pieprz

Przygotowanie:

1. Cebulę i czosnek posiekać i gotować w minimalnej ilości wody pod przykryciem ok. 10 min. Dodać kmin i kolendrę, dolać bulion i zmiksować, jeśli użyte były całe ziarna przypraw. Jeśli używamy zmielonych, nie trzeba miksować.

2. Dodać ziemniaki i ciecierzycę. Gotować ok. 20 min. aż ziemniaki zmiękną. Odlać ok. 1/3 zupy starając się wybrać ziemniaki i bulion a jak najmniej ciecierzycy. Odlaną część zmiksować na gładko i dodać do reszty zupy. To jest prosty sposób na zagęszczanie bez użycia mąki itp.wspaniałości.

3. Dodać poszatkowany jarmuż (i/lub szpinak) i gotować jeszcze 10 min. Na koniec doprawić pieprzem, szczyptą chilli i możliwie jak najmniejszą ilością soli.


To jest wersja dla wegan. Wegetarianie mogą podać zupę z 1 łyżką jogurtu naturalnego, fajnie podkręca smak.


Przepis pochodzi z książki Vegetarian, the best-ever recipe collection Lindy Fraser
Pisząc wstęp wsparłam się artykułem z bloga life.gaiam.com

nowe eco menu

Mniej więcej od roku czytam blogi, książki, analizuję różne diety. I im więcej wiem, tym więcej pojawia się pytań. A skoro już eksperymentuję na sobie, postanowiłam podzielić się tym. Może komuś się przyda lub pomoże uniknąć niektórych mniej udanych diet.

Oczywiście zaczęłam od decyzji że kupuję bio, później rezygnacja z glutenu, mięsa, nabiału. Naprawdę czułam się lepiej, a już na pewno lepiej wyglądałam - cera jak nowa!

 Z weganizmu ścieżka często prowadzi do witarianizmu i ja też oczywiście tam dotarłam. Spodobały mi się te wszystkie artykuły o żywym jedzeniu, enzymach, bla bla bla... No ale tak naprawdę zainspirowała mnie Pepsi Eliot swoim bardzo motywującym i przekonującym blogiem i postanowiłam spróbować (tu trochę reklamy, ale kto wchodzi na mojego bloga i złapał zdrową zajawkę, niech koniecznie zajrzy do pepsi! mega!). W moim wydaniu nie była to ani 811 bo nie jestem sportowcem i nie dam rady tyle zjeść, ani wysokotłuszczowa witariańska dieta. Oprócz świeżych warzyw i owoców zjadłam jakąś ugotowaną kaszę albo zupę. Ale w przeważającej części świeże warzywa i owoce. Kiepski moment sobie wybrałam na raw, środek zimy. Ale nie mogłam przecież czekać do lata, musiałam natychmiast wypróbować.

I po dwóch miesiącach na własnej skórze poczułam co to kryzys ozdrowieńczy. Już miałam zostawić tę dietę, bo myślałam że zaczynam na niej chorować. W momencie najgorszego samopoczucia nagle mnie olśniło i zaczęłam przekopywać net w poszukiwaniu wyjaśnienia takich objawów. I kiedy dowiedziałam się, że nie choruję, tylko właśnie organizm odtruwa się i sam zaczyna się leczyć, poczułam się pewniej i postanowiłam przeczekać. Po ok. 2-3 cięęęężkich tygodniach, z dnia na dzień wszystko ustąpiło, a ja poczułam MOC. Trzeba poczuć ten przypływ energii żeby wiedzieć co mam na myśli. Każdy kto osobiście tego nie doświadczy pomyśli, że to jakieś brednie szalonej fanatyczki diet i ekologii, sama pewnie też bym tak pomyślała, kolejne wymysły. Ale jak samemu się przez to przejdzie to zmienia się perspektywa.

Tak więc wyrzuciłam z bloga wszystkie przepisy na pyszne smażone i pieczone dania z dodatkiem tłuszczu, i witariańskie deserki z suszonych owoców i orzechów. Ja nowy rozdział odżywiania zaczęłam już 3 miesiące temu. I tak naprawdę nie wiem dokąd mnie to zaprowadzi, może wrócę do dawnych przepisów. Niee, wątpliwe. Raczej nie będę na raw, ani na 811 z różnych względów o których może kiedyś napiszę.

Ale jednak wiem, że surowy nieprzetworzony pokarm oczyszcza, może nawet leczy. W naszym klimacie jednak ciężko być cały czas na surowo, może lepiej sprawdzi się wersja: większa ilość gotowanego zimą i wiosną, i przeważające surowe latem i jesienią. Tak wydaje mi się najbardziej optymalnie. Ale pewnie będę rozmyślać i wyszukiwać informacje z uporem maniaka, więc nie wykluczone że zmienię zdanie gdzieś po drodze.